Japonia

4 listopada 2016

Na domówce u mnicha. Koya-san, Japonia.

Tagi: , , , , , , , , , ,

Kiedy zaczęłam obrabiać zdjęcia z Koyasan Marcin, zaglądając mi przez ramię,  powiedział: ale tam było cicho…

Faktycznie, było cicho. Na wskroś spokojnie i niespiesznie. Tak zupełnie inaczej niż w naszej zachrzaniającej z prędkością światła codzienności. Każdy powinien raz na jakiś czas pobyć w takiej samotni, niekoniecznie w Japonii. Wystarczy domek na wsi, w lesie, w górach, nad morzem, gdziebądź, gdzie przez dzień lub dwa pobędzie się tylko dla siebie. Ze swoimi rytuałami, myślami, bez codziennej, żmudnej gonitwy. Żeby dostrzec magię tego świata.

kodai-in-9

Mnich ma inaczej, on ma magię na co dzień. Ma swoje mantry, swój porządek dnia, swoje wygodne wdzianka, ciszę w swojej samotni. Ma spokój. W takich warunkach łatwiej jest być świętym, duchowo natchnionym, spokojnym i pozbawionym agresji. To jest dopiero slow life.

Założycielem klasztoru na Koyasan, a jednocześnie twórcą odłamu buddyzmu o nazwie Shingon był Mnich Kukai, 
o pośmiertnym imieniu Kobo-Daishi.

cmentarz-koyasan-7

Święta góra Koya jest dosłownie obsypana świątyniami, klasztorami i pseudo-klasztorami o nazwie “shukubo”, czyli pensjonatami prowadzonymi przez mnichów, w których turyści mogą posmakować mnisiego życia. Najlepszym, co zrobiliśmy planując wizytę w Koyasan, to właśnie nocleg w jednym z  nich.

W Koyasan jest aż 52 shukubo, a nocleg rezerwuje się poprzez organizację Koyasan Shukubo Association. Można poprosić
o rezerwację konkretnego miejsca lub wskazać preferencje. Ja poprosiłam o małe shukubo na uboczu i dokładnie do takiego trafiliśmy.

kodai-in-1

Shukubo Kodai-in leży na uboczu, w kompletnej ciszy i spokoju, jednak wystarczająco blisko centrum Koyasan. Większe przyświątynne pensjonaty dysponują pokojami z własnymi łazienkami i czasem nawet wifi, jednak przyjeżdżają do nich całe autokary Japończyków, a nie o to nam chodziło.

W Kodai-in była wspólna łazienka i brak zasięgu w telefonach, a oprócz naszego zajęty był tylko jeden pokój. Pokoje są oczywiście urządzone w stylu japońskim, wyłożone matami tatami, ogromne! Śpi się na materacach (futonach), na podłodze. Nie ma kanapy, tylko stół i poduchy do siedzenia. Jest za to przestronny hol, duży pokój otwierany na sypialnię i balkon z widokiem na ogród ze stawem. Nic tylko medytować. Obraz wschodniej, tradycyjnej sielskości psuje jedynie nowoczesny telewizor, a ciszę nocną mącą tylko tuptające po papierowych ścianach wielkie pająki. Pojedyncze sztuki co prawda, ale nawet jedna pojedyncza sztuka obrzydliwego pająka to o jedną sztukę za dużo. Konia z rzędem temu, kto zabije laczkiem wielkiego pająka na papierowej ścianie, nie przebijając się jednocześnie do sąsiada.

DZIEŃ W SHUKUBO

Przechodzimy przez bramę, a przed wejściem już czeka na nas bosy, łysy, okrągły mnich. Z rozbiegu ładujemy się w buciorach na maty tatami, mnich coś gada z dezaprobatą i daje nam kapcioszki. Na klęczkach załatwiamy „w biurze” formalności, po czym wskazuje nam nasz pokój.

O 18:00 prowadzi nas do osobnego pomieszczenia, w którym czeka kolacja. Mnich na klęczkach nalewa nam herbaty i kłaniając się wychodzi.

[learn_more caption=”Jedzenie u mnichów” state=”open”]

Naczytałam się ochów i achów o wegańskich posiłkach mnichów. Przy pierwszym byłam tak podekscytowana, że nawet kwiatka zjadłam, który był dla ozdoby. Z takim nastawieniem spożyłam pierwszą kolację i tylko na ten jeden posiłek starczyło mi zapału. Z każdym kolejnym zostawiałam nietkniętą coraz większą ilość miseczek z japońskim specjałami. Najgorsza była biała rzodkiew, z ciągnącym się śluzem, serwowana przy każdym posiłku. Podawano też dużo kiszonek, kwaszonek i czegoś o konsystencji leguminy. Chyba ta konsystencja była najgorsza – śluzowa leguminowatość, momentami podlana kwaśnym sake. Generalnie jedzenie w Japonii jest genialne, dlatego byłam bardzo zaskoczona, że prawie każda miseczka zawiera rzeczy, których nie mogę przełknąć. Ja! Ja naprawdę jem wszystko, a najwięcej wszystkiego w podróży. A tu taki zonk u mnicha… Nawet Marcin trochę zostawiał, a on to już naprawdę zje wszystko.

Taka ciekawostka – raz, na samym początku, Marcin kupił w 7/11 jakieś śliwki zdechłe, marynowane, wyplułam od razu. Byłam pewna, że zepsute. Okazało się, że to przysmak ogromny, całe sklepy tego czegoś są, ekskluzywne salony niemalże, z półkami pełnymi misternie zapakowanych w złudnie apetyczne papierki i kartoniki śliweczek. 

U mnicha też dawali śliwki. Do każdego posiłku.

[/learn_more]

 

Po kolacji jest pora na kąpiel dla mężczyzn. Kąpiel bierze się we wspólnej łaźni – onsenie. Najpierw siada się na krzesełku i przed lustrem myje całe ciało. Będąc już czystym, na golasa włazi się do płytkiego basenu z gorącą wodą, celem relaksu. Szczęśliwie dla nas, obydwoje wykąpaliśmy się bez obecności osób trzecich, a Marcin nawet pływał, czego ponoć robić nie wolno. Nie wolno też moczyć w onsenie włosów, co Marcin również zrobił. Nie powinno się też pić piwa, a wiadomo. Sikać też nie, co mam nadzieję nie nastąpiło, bo po Marcinie kąpałam się ja.

Po kąpieli życie w shukubo cichnie.

onsen-kodai-in

Wstajemy o 6:00, żeby o 6:30 być w sali modlitw i posłuchać, jak schowany przed oczami zgromadzonych mnich (my i dwóch Japończyków) wygłasza mantry. Buczy, trzaska w talerze, buczy, bije w dzwon, buczy. I tak mija pół godziny w półsiadzie, ewentualnie siadzie skrzyżnym. Po modlitwie próbujemy ustać na zdrętwiałych nogach i nareszcie śniadanie! – pomyślałam pierwszego dnia, drugiego obstawiłam, ile miseczek uda mi się zjeść. Tym sposobem o 7:30 człowiek jest po modlitwie i po śniadaniu. Można by tak pięknie zacząć dzień lub… zdrzemnąć się jeszcze przez półtora godzinki.

KOYASAN

Gdybym upierała się znaleźć polski odpowiednik, miasteczko Koyasan trochę przypomina nasz Karpacz  – jest długie, wypełnione sklepiczkami i autokarami wycieczkowymi. Było mniej tłoczno niż w Karpaczu, ale to pewnie tylko dlatego, że trafiliśmy w czas między sezonami.  

Miasteczko w całości jest jednym wielkim zabytkiem – chramy, stupy i inne świątynie stoją dosłownie jedna przy drugiej. Najważniejsze miejsca to cmentarz przy sanktuarium Okuno-in i kompleks świątynny Danjo-Garan.

koyasan

OKUNO-IN

Najbardziej baśniowa część Koyasan to cmentarz przy sanktuarium Okuno-in. Nekropolia liczy kilkaset lat i wciąż stoją tam grobowce z XV wieku, być może i starsze. Pośród wysokich, starych drzew wszędzie rozrzucone są porośnięte mchem kamienne posągi w fartuszkach i czapeczkach, pamiątkowe tablice, rzeźby… Magię spaceru psują jedynie żarłoczne komary, warto więc się wcześniej zabezpieczyć, aby potem bez przeszkód móc napawać się magią tego niepowtarzalnego miejsca. 

DANJO-GARAN

Drugim miejscem, które koniecznie trzeba zobaczyć, jest kompleks świątyń Garan. Na wielkiej powierzchni mieści się kilkanaście starych i pięknych budynków mieszkalnych, chramów i pagód. W czasie naszej wizyty było niewielu ludzi, więc zwiedzało się bardzo przyjemnie.

Jeden dzień wystarczy, żeby zobaczyć najpiękniejsze atrakcje Koyasan, nie wystarczy jednak, żeby poczuć atmosferę tego miejsca. Warto przyjechać tu choć na jedną noc i postudiować nauki Buddy, bo dlaczego by nie? W tej nieteistycznej religii nie ma mowy o nienawiści, niewiernych i wojnie. Przydałoby się buddyjskie pranie mózgu polskiemu narodowi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Kioto warstwa po warstwie. Lipiec 2016
ISHIGAKI, Japonia. Wyspa na końcu świata.