Niemcy

25 września 2012

O tym, jak się chce zrobić za dużo na raz. Konigstein i Drezno 21-23 września 2012

Tagi: , , ,

O ile przy dłuższych wypadach trasę zwiedzania przygotowuję starannie, posiadam kolekcję przewodników, katalogów i map znacznie ułatwiających poruszanie się po obcych miejscach, o tyle krótsze wyjazdy mam tendencję traktować nieco lekceważąco. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale to nigdy nie jest moja wina, tylko jakiegoś podłego splotu wydarzeń. 
Jasne, że to żadna tragedia i można obyć się bez pomocy naukowych, w końcu jest informacja turystyczna i koniec języka w ostateczności. Tak też to sobie wytłumaczyłam, bo po co mam się na siebie samą boczyć i beztrosko dałam się wieźć w siną dal.

Wyrzut sumienia odezwał się już w miasteczku Konigstein, miał głos Marcina i jego twarz, a nawet buty i brzmiał mniej więcej tak: „To co tu możemy zobaczyć?” Potem odezwał się jeszcze w Dreźnie, kiedy okazało się, że nie wiemy, w którą stronę iść/jechać na koncert („mapkę wydrukować, numer autobusu, tramwaju, internet przecież jest, XXI wiek, wszystko można sprawdzić, a tu nieeee, poszukamy sobie po omacku”), a potem jeszcze podczas zwiedzania Drezna („więc nic nie mamy? Na czuja będziemy szli” i „Fajnie by było wiedzieć cokolwiek o historii tych budowli, jakieś smaczki, tak to trochę powierzchowne”). Każde to zdanie powtarzał wyrzut sumienia co jakiś czas, żebym sobie zapamiętała zapewne. Do rzeczy. Tym razem naszym celem była Szwajcaria Saksońska i Drezno.

Pierwszą noc spędziliśmy na kempingu Konigstein, położonym pomiędzy rzeką Łabą a torami kolejowymi, po których już niedługo będą jeździły supernowoczesne pociągi produkowane w Bydgoszczy. Póki co jeżdżą po nich mniej super nowoczesne niemieckie pociągi i nie hałasują aż tak jak nasze.

Samo miasteczko Konigstein jest dziwne – ni to ładne, ni to brzydkie. Pozamykane sklepy, opuszczone zaniedbane kamienice na przemian ze świeżo wyremontowanymi. Spacer po tej mieścinie zabrać może 15 minut, nie więcej. Jest to zaskakujące o tyle, że nad nią góruje przeogromna twierdza Konigstein, a w Niemczech z reguły jest tak, że gdzie atrakcja turystyczna, tam są ludzie, biergarteny i urokliwe miasteczka. W tym przypadku całą chwałę twierdzy przejęło na siebie oddalone o 5 km od Konigstein miasto Bad Schandau.
Z Konigstein do twierdzy można iść spacerem, który trwa ok. godziny. Można też podjechać bliżej i zostawić auto na specjalnym parkingu (4,50EUR) lub nieopodal niego (za darmo). Drugą opcję wymyśliliśmy, jak już zapłaciliśmy te 4,50.
Festung Konigstein jest ekstra. Wstęp kosztuje 8 EUR i warto tyle zapłacić. Polecam też wypożyczenie audioprzewodnika (po polsku też mają) za 2,50 EUR*. Nam zwiedzanie zajęło 2 h, bo trochę się spieszyliśmy i wicher duł. Ale myślę, że wliczając piwko i przekąskę, przy ładniejszej pogodzie, spokojnie można tam spędzić nawet 4 h nie nudząc się.

*można też wypożyczyć specjalne audioprzewodniki dla dzieciarów. Fajna sprawa.

Jakieś 30 km od Konigstein, w Parku Narodowym, znajduje się formacja skalna zwana Bastei wraz z malowniczym mostem wiszącym między skałami i ruinami (choć to za duże słowo) średniowiecznego zamku Neurathen. Ładne widoki na Łabę i okolice i sądząc z haków powbijanych w niektóre skałki, miejsce często odwiedzane przez miłośników wspinaczek. Przed wejściem na most jest parking, oczywiście płatny, 3 EUR. Pomiędzy skałkami można sobie chodzić za darmo, ale żeby obejrzeć pozostałości po zamku trzeba zapłacić 1 EUR.

skałki, średniowieczna twierdza i most Bastei
skałki, średniowieczna twierdza i most Bastei

Wreszcie Drezno. Zatrzymaliśmy się na stellplatzu polecanym na camperteamie. Przy samej starówce, ale 7 km od miejsca koncertu. Sporo czasu zajęło mi zrozumienie rozkładu jazdy tramwajów, przy którym sympatyczna młoda Niemka płynną angielszczyzną wyjaśniała nam, w którym kierunku mamy jechać. Troszkę błądząc po brzydszej niż reprezentacyjna dzielnicy Drezna, szczęśliwie trafiliśmy na koncert zespołu H-Blockx. Nie byliśmy zagorzałymi fanami tego zespołu, ba, przed koncertem nie miałam pojęcia, że taki band istnieje. Koncert odbył się w klimatycznej sali, staliśmy zaraz za konsoleta i stanowiskiem pana od świateł, więc nikt nam nic nie zasłaniał, piwo było tanie, a z pewnością tańsze niż u nas w barach – wszystko grało. Nie mieliśmy pojęcia, w którą stronę wraca się do domu („mapę wydrukować, co to za problem mapę wydrukować”), więc wróciliśmy taksą (11 EUR).

W niedzielę, w nastroju pokoncertowym, po ciężkim poranku,  poszliśmy na zwiedzanie (o godzinie 6.  obudziły mnie niemieckie wrony kraczące złośliwie nad nami; potem, o godzinie 7., 8., 9. i 10 wszystkie dzwony w Dreźnie i okolicach, i być może jeszcze w Czechach, przez 5 minut biją bez przerwy, jakaś podła niedzielna tradycjo-tortura). Pamiętam, że jak byłam w Dreźnie lat temu dużo, czułam się całkiem podobnie, więc zgaduję, że Drezno już na zawsze będzie mi się kojarzyło z kacem. Mimo to dzielnie obejrzeliśmy wszystkie zabytki. Które tak naprawdę wcale zabytkami nie są, bo wszystkie zostały zbombardowane i spalone przez Stalina w jedynie dwa lutowe dni 45 roku – przeczytaliśmy w zakupionym przewodniku nie bez okrutnej satysfakcji (straszne uczucie, któremu nie mogłam się oprzeć, pomimo zupełnie pacyfistycznej duszy i zamiłowania do zabytków. Ale nam wszystko poburzyli i to oni zaczęli i sprawiedliwość musi być). Tak więc drezdeńskie zabytki to fragmenty starych budowli z różnych epok wkomponowanych w wiernie odbudowane nowe mury. Mimo wszystko, robią ogromne wrażenie.

*Wisentorstrasse N 51° 3′ 24”  E 13° 44′ 34”. Ogrodzony, nad samą Łabą, na przeciwko starówki. Bez prądu, zrzut wody i uzupełnienie wody dodatkowo płatne, a za 24 h stania tam trzeba zapłacić 14 EUR. Dużo. Gdybyśmy mieli więcej czasu, pewnie poszukalibyśmy czegoś „na dzikusa”.

Cośmy mieli zobaczyć, tośmy zobaczyli.  Nie udał się tylko jeden punkt wycieczki: w pierwotnym założeniu miała być ona rowerową. Wzięliśmy cały ekwipunek, rowerowe stroje na każdą pogodę i oczywiście rowery, które ostatecznie jak wyjechały umocowane na bagażniku, tak wróciły. Bardzo szkoda, bo nad Łabą, która była patronką naszej wycieczki, ścieżek rowerowych jest mnóstwo, a wiadomo, że niemieckie ścieżki to nie w kij dmuchał. Ale tak to jest, jak się chce zrobić za dużo na raz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Senftenberger See
U sąsiada Niemca raz kolejny, nie ostatni. Senftenberger See 8-10 września 2012
picturesque
(Nie)znam Uznam. Świnoujście i Kamminke 19-21 października 2012.