Holandia

12 grudnia 2014

Slash w Amsterdamie, czyli męski wypad do krainy uśmiechniętych ludzi

Tagi: , , , , , , , , , , ,

To już tradycja, że co roku, późną jesienną porą, razem z bratem jedziemy na koncert Slash’a, wyśmienitego gitarzysty, znanego fanom rocka z grania w kultowym Guns N’ Roses. Aktualnie występuje z własnym materiałem, nowym zespołem i wokalistą Myles’em Kennedy. Ich koncerty to duża dawka mocnego, dobrego, amerykańskiego rocka okraszonego świetnymi solówkami na gitarze i mocnym melodyjnym wokalem – 2 godziny dobrej zabawy gwarantowane.

2014-12-11 18.48.10

Mimo, że Slash gra koncerty również w Polsce, my zawsze wybieramy inne kraje, co by ze zwykłego wypadu na koncert zrobić małą podróż. Byliśmy już  w Pradze i Bremie, w tym roku padło na Amsterdam.

Autentyczny autograf od Slasha dla Marcina
Autentyczny autograf od Slasha dla mnie:) Drżaly mi nogi;)

W stolicy Holandii byliśmy już dwukrotnie, dawno temu jednak,  postanowiliśmy więc odświeżyć sobie to miasto i sprawdzić, czy wciąż działa na nas tak samo.

Z Zielonej Góry do Amsterdamu jest 844 km.  Jedziemy wyłącznie po niepłatnych autostradach (z wyjątkiem krótkiego odcinka A2 w Polsce), więc podróż przebiega bezproblemowo i szybko.

Pierwszym holenderskim miasteczkiem, do którego wjechaliśmy, było Laren.  Powitały nas przepiękne domy z wielkimi oknami bez firanek, cudne kamienice, urocze sklepiki i restauracyjki, a przede wszystkim – uśmiechnięci ludzie. Spacerując mieliśmy przez chwilę obawę, że coś z nami nie tak, uślundrani może na gębach, czy o co chodzi, czemu się z nas śmieją?
Wszyscy mijani Holendrzy uśmiechali się do nas, niektórzy mówili też „Dag!” (dzień dobry), jeszcze inni „Hello!”.  Koniec końców, odczytaliśmy te podejrzane zachowania jako życzliwe i zmieniliśmy nasze smutne, polskie oblicza na lica wesołych wariatów. Trochę twarz bolała, nieprzywykła, ale czuliśmy się świetnie. Spotkaliśmy też dwóch panów odstających od innych przechodniów – facjaty mieli ponure, kreacje szare i nudne i biegle mówili po polsku.

Następne miasteczko na naszej trasie, Naarden, słynie z jedynego w Europie podwójnego pierścienia fos i wałów obronnych z XVII wieku. Twierdza broniła dostępu do Amsterdamu od Wschodu. W XVI wieku Hiszpanie złupili miasto i zmasakrowali ludność cywilną, co skłoniło potomków ofiar do wzniesienia potężnych fortyfikacji, których nie zdobył już nikt.

W Naarden warto zobaczyć Kerk – wielki kościół cudem ocalały z walk z Hiszpanami z malowidłami na sklepieniu. W słoneczny dzień można wspiąć się na wieżę, z której rozpościera się wspaniały widok. Obok kościoła stoi najpiękniejsza ponoć budowla w mieście – renesansowy  Stadhuis (ratusz) wybudowany w 1601 r.  Dobrze jest również pospacerować po wąskich uliczkach miasta i  pozaglądać w okna holenderskich domów. Zobaczymy gustowne meble, duże przestrzenie, minimalizm, kilka ozdób, trochę kwiatów i … świeczki. Wzorem Naarden  od mojego powrotu w naszym domu świeczki palą się niemal bez przerwy.

Kolejnym miasteczkiem na naszej drodze było Zaandvort. To jeden z najbardziej popularnych holenderskich kurortów nad Morzem Północnym. Zlokalizowany jest tu były tor wyścigowy F1, Circuit Park Zaandvort. Do miasta prowadzi trasa kolejowa z Amsterdamu, dlatego też latem jest to jedno z najpopularniejszych miejsc wypoczynku amsterdamczyków. Poza sezonem jest to ciche miasteczko z ładną promenadą nad morzem, szeroką plażą, sklepikami, restauracjami, hotelami, kempingami. W sezonie, jak każdy kurort, może być męczące.

Miejscem noclegowym, które przypadło nam do gustu najbardziej, był pusty parking tuż przy plaży. Wiało jak cholera.

2014-12-11 18.31.28

Kolejnego dnia, w drodze do Amsterdamu zajechaliśmy do Haarlemu, który uderza spokojem, ciszą oraz pięknym gotycko-renesansowym rynkiem głównym, na którym króluje Grote Sint Bavoverk (Wielki Kościół św. Bawona), zwieńczony strzelistą wieżą z siedmioma potężnymi dzwonami.  Warto zajrzeć do pobliskiej kaplicy Gildii Piwowarów, gdzie na środkowej kolumnie wyryto dwa czarne oznaczenia upamiętniające najwyższego i najniższego człowieka, jacy żyli w tych okolicach – mierzącego 2,64 m Daniela Cajanusa oraz Simona Paapę mającego niecałe 85 cm wzrostu. Tuż obok znajduje się pomnik Laurensa Janszoona Costera (1405-1484), dzierżącego w dłoni literę „A”. Mieszkańcy Haarlemu utrzymują bowiem, że wynalazcą ruchomej czcionki był właśnie Coster, a nie, jak chce historia, Gutenberg. My wypiliśmy kawę w knajpce na Rynku oraz trunek o nazwie Jenever – gin o gęstej konsystencji, produkowany z melasy z dodatkiem szyszkojagód jałowca pospolitego. Jest to tradycyjny napój alkoholowy w Holandii.  Po jednym kieliszku wyraźnie odczuwa się błogie szemranie.

Miło również przejść się brzegiem rzeki Spaarne, mijając a to wagę miejską z XVI w., a to wiatrak z 1778r,  a to okazały, secesyjny gmach dworca głównego.

Haarlem potraktowaliśmy raczej tranzytowo, kierując się na Amsterdam.

Pojechaliśmy do Heineken Music Hall  (tuż obok stadionu Ajaxu). Około 1 kilometra od sali koncertowej znajduje się osiedle zamieszkałe głównie przez czarnoskórych obywateli, z parkingiem w cenie 10 EUR / dzień, gdzie nocowaliśmy. Obsługa parkometru: wpisuje się nr rejestracyjny pojazdu, określa czas postoju, wsuwa kartę kredytową i enter. Biletu drukować nie trzeba.

2014-12-11 18.40.57

Obok hali i stadionu jest dworzec, z którego kursuje kolej podmiejska oraz metro. Bilety do obu kupuje się w jednym automacie i nam się ciuchcie pomyliły, dlatego do centrum pojechaliśmy pociągiem, za to wróciliśmy metrem. Wysiedliśmy na Centraal Station i stąd ruszyliśmy w szybki spacer po starówce. Nie mieliśmy czasu na podziwianie zabytków, których po drodze mijaliśmy mnóstwo. Chcieliśmy obejść starówkę i zobaczyć jeszcze raz zjawiska, które zszokowały nas, młodzieniaszków z prowincji, kilkanaście lat temu. Ciężko ominąć główną arterię miasta, która łączy Dworzec Główny i Starówkę – Damrak, kończący się najważniejszym placem – Dam. Coffeshop’y nie zrobiły już na nas wrażenia – widok zmęczonych twarzy chłopaczków z Wysp Brytyjskich ujaranych po pachy skutecznie utwierdził nas w przekonaniu, że to nie nasze klimaty. Dzielnica Czerwonych Latarni też jakby przereklamowana i przebrzmiała – dziesiątki okien z szyldem „do wynajęcia”, niewielu spacerujących, dziewczyny mówiące głównie po polsku, rosyjsku i węgiersku.

Plac Dam  za to wciąż robi wrażenie. Zabytkowe, piękne budowle nadają temu miejscu specyficzny klimat. W przeszłości na placu zapadały najistotniejsze decyzje państwowe i handlowe. Tu rezydowały władze Amsterdamu, spotykali się kupcy, odbywały targi. Tu również, ku uciesze tłumów ścinano skazańców.

Przy ładnej ulicy Kalverstraat, która w minionych wiekach  słynęła z cotygodniowych targów bydła, stoją dziś urocze kamieniczki, a w okazałych oknach wystawowych widnieją wyroby jubilerskie, książki i sery. Nas skusiły te ostatnie, a że głodni byliśmy okrutnie, spróbowaliśmy dziesiątek wersji żółtego sera – od zupełnych świeżaków do takich, które leżakowały kilkanaście lat.

2014-12-11 18.40.20

Doszliśmy do Złotego Łuku – miejsca gdzie znajdują się najpiękniejsze kamienice amsterdamskiej starówki. Są ogromne, wyraźnie szersze od inny podobnych w mieście, z jeszcze większymi oknami, przez które widać olbrzymie przestrzenie w środku i gigantyczne czasem żyrandole.

W piwiarni Heinekena wypiliśmy pyszne miejscowe piwo w wersji ”extra cold” czyli schłodzone do 0 stopni.

Odkryliśmy też perełkę Amsterdamu, do której do tej pory nie dane nam było trafić. Begijnhof to zaciszna enklawa składająca się z najstarszych kamienic w mieście, małego kościoła i zielonego dziedzińca, do której prowadzą tylko dwa wejścia – niewielka brama i zupełnie małe drzwi. Po wejściu do środka zgiełk holenderskiej stolicy zanika zupełnie i nagle, zdziwieni, znajdujemy się w kompletnej ciszy. Kompleks ten zbudowano w XV w. dla beginek, niezamężnych kobiet pracujących dobroczynnie na rzecz chorych i ubogich. Dziś kamienice są własnością prywatną, a wstęp możliwy jest tylko do godz. 17:00.

2014-12-11 18.43.27

Na obiad, lunch i kolację zjedliśmy „bułki z szafki” za 2.50 EUR.

Po całym dniu zwiedzania nogi mieliśmy wiadomo gdzie, jednak pokrzepiwszy się whisky, wypełznęliśmy z kampera na kapitalny koncert Slash’a. W końcu po to tu przyjechaliśmy, czyż nie?

P.S. Efektem zakupów jest fakt, iż moja rodzina nauczyła się rozróżniać holenderskie sery po zapachu, smaku, kruchości i wyglądzie.

  20141129_174313_HDR 20141129_180815

 

 

 

 

6 thoughts on “Slash w Amsterdamie, czyli męski wypad do krainy uśmiechniętych ludzi

  1. Następny wpis się „lejtmotywowi” nie spodoba. Będzie o tym jak uprawialem sport 1. listopada. Będę się karmił faktem przejechania na rowerze 100 km, spalonymi kaloriami i tetnem prawidłowym, podczas gdy większość narodu zapalala znicze.

      1. Lifemotivu chyba? : )
        Tym nie lubiącym #jawysportowana poleca się pewnie omijanie tych wpisów i już, z głowy.

      2. Sprawdziłam nawet wcześniej – okazało się, że jestem zdecydowanie bardziej anglo- niż niemieckojęzyczna.
        Nie rozumiem jednak (żeby nie powiedzieć w ogóle) pewnej złości, która pojawia się w tych komentarzach.

Skomentuj Żółtopięty Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

W poszukiwaniu świątecznej atmosfery, czyli przygraniczne Weihnachtsmarkt
„O wolnym podróżowaniu” Dan Kieran. Droga jest celem.