Rzeczpospolita

2 czerwca 2014

What the Hel!

Tagi: , , , , , , , , , ,

Każdy powód, żeby wyruszyć w drogę jest dobry. Nawet w środku tygodnia.

Tym razem, powodem wyjazdu był mecz Zastalu, naszej rodzimej drużyny koszykarskiej, z Treflem Sopot. Bardzo to się wspaniale składa, że półfinały zawsze gramy z nadmorskim teamem –  w zeszłym roku Koszalin, w tym roku Sopot. Mecz meczem – nigdy nie byłam w Trójmieście, nigdy nie byłam na Helu! W środę o 17:00 wyjechaliśmy. Miałam duże oczekiwania. Co do meczu, który przegraliśmy również, ale  nie o tym.

W Sopocie spędziliśmy kilka godzin, głównie na plaży. To tu zaliczyłam pierwsze w tym roku morskie zanurzenie, i tak pokonana w odwadze przez Madźkę, która skąpała się cała na skutek podwójnej gleby.

IMAG1171
Był czwartek, godzina 12:00. Obserwowaliśmy życie toczące się na plaży przy molo. Pierwszy raz byłam na miejskiej, a nie czysto wczasowej, plaży. Dzieje się tu o wiele więcej niż w wakacyjnych kurortach. Dużo ciekawiej obserwuje się ludzi pracy, którzy wykorzystują 15 minut przerwy, żeby naładować baterie morzem niż wczasowiczów.

Nad morzem nawet lekcje mogą być fascynujące. Byliśmy świadkami, jak cała klasa wbiega do morza w ubraniach, co było częścią kręconego przez nich filmiku promującego ich szkołę. Morze uderza do głów nie gorzej niż wino, ot co.

Podobała mi się reprezentacyjna część Sopotu z promenadą i molo. Jeszcze bardziej przypadła mi do gustu Ergo Arena, mimo, że ponieśliśmy w niej sromotną porażkę. To wszystko, co widziałam w Trójmieście. Uznaję je wciąż za niezaliczone.

Spotkanie z Helem również traktuję jak obiecującą pierwszą randkę. Zakotwiczyliśmy na kempingu Chałupy 3, skuszeni mistrzostwami Polski Ford Kite Cup. Zielonego pojęcia nie mieliśmy, o co w tych zawodach chodzi, co nie przeszkadzało nam podziwiać Zatokę Pucką upstrzoną dziesiątkami kolorowych kite’ów. Kemping pełen był opalonych, długowłosych serferów w stylu australijskim płci obojga i groopies, prostujących włosy i robiących sobie pełen makijaż o godzinie 21:00 po prysznicu. Skład kempingu zupełnie odmienny od tego,  do którego przywykliśmy – nie było żadnych emerytów, Niemców i rodzin z dziećmi.

[box type=”info”]

Dobra rada: kempingów na Helu jest mnóstwo i położone są blisko siebie, więc warto przejechać się i sprawdzić, który odpowiada Wam najbardziej, aby nie męczyć się z hałaśliwą młodzieżą lub nie umrzeć z nudów z szacownymi emerytami.

[/box]

Sam Hel jest wypasiony. Wąski pas lądu, otoczony przez płytką i ciepłą zatokę
z jednej strony i przepiękne szerokie plaże nad tradycyjnie zimnym Bałtykiem
z drugiej. Pomiędzy całą tą wodą ścieżka rowerowa, ciągle dobudowywana. Dla mnie czad. Byłby, gdyby kurka nie te miejscowości.  Oprócz Kuźnicy, która się broni. TAKIE miejsce, jak Hel, powinno mieć doskonały plan zagospodarowania przestrzennego, bez tych wstrętnych kwadratowych domów, brzydkich elewacji i całego bałagańskiego miszmaszu w stylu polskim. Wystarczyłby jeden człowiek, najlepiej ze Skandynawii, który zaprojektowałby Hel od nowa i dofinansowanie dla właścicieli tych architektonicznych potworków. Wtedy Hel mógłby być cudem świata.

Podoba mi się młodzieńcza atmosfera tego miejsca i mnogość kempingów. Ogromnie podoba mi się, że władcą Helu jest morze, czego doświadczyliśmy podczas przejażdżki rowerowej. Słońce nagle zniknęło, powietrze nasiąknęło widoczną wilgocią i zapachami kwitnących kwiatów. Zrobiło się zimno i magicznie. Dziarsko pedałowaliśmy w stronę kempingu, kiedy w jednej sekundzie zostaliśmy kompletnie zmoczeni przez nagłą ulewę. Razem z ośmioletnią Madzią, podtrzymywaną na duchu przez Marcina piosenką „raz dwa trzy cztery, maszerują oficery, a za nimi myszka Miki, z gołym tyłkiem na zastrzyki”. Chyba tylko dzięki tej piosence, przemoczona i zmarznięta dojechała do celu uśmiechnięta.

Cały przedłużony helski weekend zapadnie mi w głowie na długo jeszcze z jednego, bardzo dla mnie istotnego powodu: udało mi się zrealizować jedno z moim małych – wielkich marzeń, takie, co to nie kosztuje materialnie nic, a wysiłku co nie miara. Mianowicie, jogging na plaży. Dwa razy. Było ciężko. Było warto. Pierwszy raz miałam taki problem z dotrzymaniem kroku Marcinowi. Goniąc za nim z wywieszonym językiem, przeklinałam tą cudowną helską plażę, żeby już po wszystkim czuć się przeszczęśliwa. Takie jest bieganie.

2 thoughts on “What the Hel!

  1. A jednak trochę marudzenia przemyciłaś. Ale , niestety, masz rację, nie szanujemy tego co mamy, nie umiemy docenić i wykorzystać walorów, za to „zbrzydzić” piękno naturalne potrafimy koncertowo.

  2. Pamiętam, że i mnie Hel zachwycił. (I może, faktycznie, nie jest to duże osiągnięcie, bo mnie nad morzem zachwyca wszystko.) Ale tak, masz racje, władcą Helu jest morze. I bardzo, ale to bardzo podoba mi się to określenie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Flaeming Skate, czyli dawaj na rolki!
Lausitzer Seenland, czyli harce na łużyckiej spuściźnie