Japonia

29 lipca 2016

Big in Japan! Tokio.

Tagi: , , , , , , , , ,

I po Japonii! Jak zawsze po podróży, oglądam zdjęcia i wyrzucam sobie, że za mało korzystaliśmy, za mało się cieszyliśmy, za mało docenialiśmy. Za mało robiliśmy zdjęć dziwnym zjawiskom i zachowaniom, które po kilku dniach uważa się za takie normalne, ominęliśmy zbyt dużo miejsc… Zaraz potem myślę sobie, że to chyba normalne – pierwsza podróż do totalnie odmiennego kraju, jako ta dziewicza, jest nieśmiała, ostrożna, niepewna. Dopiero kolejna będzie tak na maksa, jak już człowiek się oswoi z innością
i obcością, i to mnie zawsze podnosi na duchu – rodzi nadzieję, choćby złudną, że będzie ta kolejna.

Jaka jest Japonia?

Nie potrafię jej zdefiniować, napisać jednoznacznie: jest piękna, brzydka, zamknąć w określeniach. Wszystkim, na pytanie, jaka jest Japonia, odpowiadam: różnorodna, ale takie jakieś żadne to słowo. Nie jest zachwycająca w dosłownym tego słowa znaczeniu, jednak wędrówka przez Japonię potrafi namieszać w światopoglądzie. Dla mnie Japonia to przede wszystkim ludzie, totalnie różni od nas, “ludzi zachodu”. Starsza roześmiana pani na jednym z dworców, darująca nam torebeczkę z chrupkami. Młoda Japonka na innej stacji, która z nieśmiałym uśmiechem podarowała nam japońskie słodkości wyciągnięte z torby. Dwie uczennice w mundurkach, idące za nami kilkaset metrów, żeby wreszcie zebrać się na odwagę i poprosić o wspólne zdjęcie. Gospodarz kempingu, na którym się zatrzymaliśmy, dwa razy zawożący nas własnym autem za darmo na stację kolejową oddaloną o 10 km. Wszyscy inni ludzie, których pytaliśmy o drogę lub którzy widząc nasze zagubienie sami oferowali pomoc obserwując, czy na pewno idziemy w dobrą stronę i wchodzimy do dobrego pociągu.

Spotkaliśmy się wyłącznie z życzliwością. Nie widzieliśmy zamkniętości Japończyków, o której tak dużo czytaliśmy, niechęci do obcego. Nigdy i nigdzie nie czuliśmy się nieswojo. Przeciwnie, mieliśmy wrażenie, że w tym kraju sztywnych norm społecznych, ukłonów i hierarchii można pozwolić sobie na więcej niż u nas. Można oglądać pornograficzny komiks w pociągu pełnym ludzi, ubrać się dziwacznie i po swojemu, opatulić się szalami, rękawiczkami i czapkami w obawie przed słońcem albo wręcz przeciwnie, odsłonić nogi aż po tyłek, grać na automatach mając 40 lat i spać na ławce w parku i nikt się nie będzie gapił oceniająco. Chodzić po ulicy w kimonie, drewnianych japonkach albo w stroju amerykańskiego rapera i będzie ok. Tak, spojrzenia ludzi, gapienie się – to uderzyło się mnie najbardziej po powrocie do Polski. U nas wszyscy wszystkich oceniają, tam tego nie ma. Przynajmniej tak mi się zdawało jako turystce. To ja byłam tą gapiącą się, zaglądającą przez ramię, komu się da, co czyta, w co gra w telefonie, to mi chodziła głowa w każdą stronę. Łapałam się na tym, że zamiast przyjąć inność, zaczynam oceniać, szufladkować, upraszczać, ustawiać na swojej własnej osi akceptowalności. Całe szczęście, podróż do kraju tak odmiennego kulturowo skutecznie tę oś wydłuża. Każdy jest inny, na poziomie pojedynczej jednostki i całego narodu, ale nikt nie jest lepszy albo gorszy, bardziej lub mniej “normalny”. Normalność to zresztą bardzo względne pojęcie, każda kultura definiuje ją inaczej. Ot, frazesy, jednak dopiero teraz je rozumiem.

Za czym tęsknię?

Za poczuciem, że każdego dnia wzbogacam swój bagaż doświadczeń i wiedzy o świecie, mistycyzmem japońskich świątyń
i niepowtarzalną atmosferą przeludnionych miast. Ta… Może, gdzieś tam, na trzecim miejscu pojawią się te górnolotne przeżycia. Ja jednak przede wszystkim tęsknię za sklepami 7/11  i automatami z napojami. A w drugiej kolejności za stacjami   kolejowymi linii JR Line.
Banalne rzeczy, ale to z nich składa się codzienne życie. Śniadanie? Do 7/11. Nadziewany rybą lub warzywkiem trójkącik ryżowy owinięty wodorostowym papierem to mój przysmak, a do tego na przykład mleko kokosowe z kulkami z tapioki. Mały głód podczas zwiedzania? 7/11. Tanie wino? 7/11. Obiad do mikrofalówki, podgrzewany na miejscu? 7/11.  Środek owadobójczy
i taśma klejąca? 7/11. Alternatywnie Family Mart lub Lawson.

W Japonii automaty z różnorodnymi napojami i czasami przekąskami są wszechobecne, a słowo „wszechobecne” nie jest ani trochę przesadzone. Można w nich kupić mrożoną herbatę bez cukru albo słodzoną, napoje izotoniczne, różne rodzaje kawy mrożonej, wodę oczywiście, wody smakowe, a w lepszych automatach nawet płynne suplementy witaminowe, które są moim hitem. Brak energii? Witaminowy shocik voila!

Automaty w Japonii

Stacje kolejowe to centra dzielnic. Wokół nich i bezpośrednio na nich jest mnóstwo knajpeczek. Mam wrażenie, że połowę czasu, jaki spędziliśmy w Japonii, spędziliśmy właśnie na stacjach kolejowych, podobnie zresztą jak większość Japończyków. Gdybym miała symbolicznie przedstawić tej kraj, jego powierzchnię pokrywałaby gęsta sieć torów i mega sprawnych pociągów, a pod powierzchnią toczyłoby się alternatywne życie na stacjach kolejowych właśnie. Pod ziemią w Japonii jest druga Japonia i chyba nie przesadzam.
W legendarnej sprawności japońskiej publicznej komunikacji nie ma odrobiny przesady. Nigdy nie musieliśmy sprawdzać godzinowego rozkładu jazdy – po prostu przychodziliśmy na stację będąc pewnym, że w ciągu maksymalnie 40 minut przyjedzie pociąg, którym dojedziemy tam, gdzie chcemy. I że będzie idealnie o czasie, chyba, że po drodze napotka przeszkodę w postaci ludzkiego ciała, samobójcy. Wtedy się odrobinę spóźni.
Największe wrażenie robią oczywiście shinkaseny, pędzące  300 km na godzinę! Fascynująca jest zarówno podróż takim cudem, jak i obserwowanie, jak przelatuje przez poszczególne stacje niczym błyskawica.

Japonia, w pociągu

Marszruta

Nasza trasa po Japonii wyglądała tak:
A. Tokio
B. Nikko
C. Góra Fudżi
D. Kioto
E. Święta góra Koyasan
F. Lotnisko Kansai
G. Wyspa Ishigaki
H. Wyspa Taketomi

TOKIO

Pierwsze zderzenie z Japonią i od razu Tokio. Obawiałam się zamętu, pośpiechu, dezorientacji pośród tłumu i obcych liter, stresu. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Tokio jest doskonale skomunikowane, ludzie są bardzo uprzejmi. Spędziliśmy w tym ogromnym mieście 3 dni – absolutnie za mało, żeby powiedzieć: „poznaliśmy Tokio”, akurat, żeby powiedzieć: „z grubsza ogarnęliśmy centrum Tokio”.

Senso-ji
Senso-ji

„Centrum”, czyli obszar zakreślony przez linię kolejową Yamanote Line, która stanowiła dla nas podstawę przemieszczania się. To pętla, w zakres której wchodzą główne punkty turystyczne. Część z nich odwiedziliśmy, jednak naszym celem nie było odhaczanie kolejnych atrakcji. Przede wszystkim chcieliśmy poczuć atmosferę Tokio, niekonieczne zobaczyć wszystkie świątynie, a już w ogóle nie muzea. Dlatego też przewędrowaliśmy przez główne tokijskie dzielnice – Shibuyę z jej  tłocznym skrzyżowaniem i pieskiem Hachiko, shoppingowe, pełne nastolatek Harajuku, klimatyczne Shinjuku, elektroniczną Akihabarę, ekskluzywną Ginzę i cesarski park, robiąc codziennie niespełna 30 tysiący kroków.

Wszystkie odwiedzone przez nas dzielnice przy głównych arteriach są tłoczne lub zatłoczone, w każdej są wysokie na 40 pięter wieżowce, sklepy, w różnych proporcjach. Najlepiej odnaleźliśmy się w Shibuyi i Shinjuku, najmniej w Akihabarze, jednak to, co się tam dzieje, to temat na oddzielny artykuł. W przewodnikach i na blogach wielokrotnie czytaliśmy, że Tokio nie jest klaustrofobiczne ani mroczne. Widzieliśmy jednak co innego. Ulice są szerokie, chodniki przy głównych traktach również. Przy ulicach oddalonych od stacji kolejowych co prawda chodników praktycznie nie ma, ulice są wąskie, ale nie ma także ludzi, a i samochodów niewiele. Gdzie to możliwe rosną drzewa, w każdej dzielnicy jest większy lub mniejszy park. Pewnie jeśli jest się tokijskim urzędnikiem i 10 godzin spędza się w biurze na drugim piętrze 40-piętrowego wieżowca, depresja jest wielce prawdopodobna, jednak z punktu widzenia turysty Tokio to miasto idealne do zwiedzania. Bardzo je polubiłam.

Czytaliśmy, że wszędzie trudno trafić. To całkiem możliwe, jeśli szuka się konkretnego adresu, jednak tokijczycy o tym wiedzą. Nasza gospodyni wysłała nam fotograficzną instrukcję, jak trafić ze stacji do jej mieszkania. Jeśli nie szuka się konkretnego adresu, knajpy o nazwie napisanej wyłącznie po japońsku, nie ma żadnych trudności. Stacje kolejowe i metra są doskonale opisane i występują na tyle często, że jeśli po drodze skądś dokądś okaże się, że przeliczyliśmy swoje siły, z pewnością zaraz na jakąś trafimy. W pociągach są mapy z nazwami kolejnych stacji, oprócz tego głośno i wyraźnie komunikowane jest po angielsku, jaka będzie następna i gdzie można się na niej przesiąść. Wszystkie napisy są również po angielsku. Nie ma żadnego problemu z poruszaniem się po Tokio.

OKIEM MARCINA

Temperatura w lipcu w Tokio to ponad 30 stopni. Nie ma wyjątku, nie ma ochłodzeń, codziennie ponad 30 stopni. Opady deszczu nie zmieniają nic w temacie temperatury, jest upał.
Dokładając do tego dużą wilgotność efekt jest taki, że po wyjściu z klimatyzowanego domu po 10 minutach koszulka powoli zaczyna przyklejać się do ciała, a wzrok bezwiednie szuka automatu z zimną herbatą. Tymczasem Japończycy ubrani od stóp do głów zdają się upału nie zauważyć. Co więcej, nikt nie śmierdzi potem.

Jak na duże miasto przystało nie trzeba nosić ze sobą zapasów jedzenia i picia. Rozejrzawszy się wokól zawsze znajdzie się miejsce, w którym kupimy, co potrzeba.

JR Pass – czyli bilet pozwalający jeździć wszystkimi pociągami przewoźnika Japan Railways. Nasz kochany paszport polsatu, posiadanie nie do przecenienia, oszczędzamy pieniądze i masę czasu, który poświęcić musielibyśmy na kupowanie biletów w kasach. Komunikacja publiczna jest dość droga, a poruszania się nią nie sposób uniknąć,  trzeba ten koszt ponieść i kropka. Opłata za JR Pass zaboli jednorazowo, za to później będziemy mieli z głowy.

JR Pass
JR Pass

W Tokio, i w całej Japonii zresztą, jako biali nie budzimy takiego zainteresowania jak w innych krajach Azji. Jasne, czasem stojący obok w metrze chłopak przygląda się ukradkiem twoim butom, zegarkowi i włosom ale to wszystko, żadnej nachalności.

Po zachodzie słońca na osiedlach zanika gwar, ludzie nie hałasują, pozamykane są okna i balkony, bardzo dba się o to, by nie zakłócić spokoju. Gdy spędzaliśmy wieczór na balkonie popijając sobie winko i cichutko rozmawiając, nasza tokijska gospodyni powiedziała: na balkonie to tak nie za bardzo, żeby tylko sąsiedzi się nie skarżyli…
Panująca cisza jest zaskakująca. Wszędzie w pociągach wiszą informacje: wycisz telefon, powstrzymaj się od rozmów telefonicznych. Na początku wydawało się to nawet śmieszne, niepotrzebne. Że niby dlaczego trzeba tak uważać?
Po tym, jak obudziłem się wczoraj w Polsce o 1. w nocy, a potem o 6. rano,  bo kilku burków na parkingu pod blokiem głośno prezentowało umiejętności wulgaryzowania języka popalając pety, japoński savoir vivre nabiera sensu.

W Tokio po raz pierwszy zetknęliśmy się ze słynnym japońskim kłanianiem się. Nie ma w tym przesady, jest szacunek, przemawia do mnie ten zwyczaj.

Strój służbowy, umiłowanie do mundurów.
Dzisiaj byłem na dworcu w Zielonej Górze i zobaczyłem maszynistę pociągu do Szczecina za sterami swojej lokomotywy,
w dżinsach i koszulce z kaczorkiem. W Japonii to nie do pomyślenia. Maszynista ma mundur podobny do kapitana samolotu, rękawiczki i czapkę oraz zegarek na łańcuszku, duża klasa. Ma się wrażenie, że bardziej szanują swój zawód, a na pewno poważnie traktują swoje obowiązki, wypełniając wszystkie procedury.

Mundury to generalnie japońska specjalność, swoje wersje mają także parkingowi, panowie od sterowania ruchem czy miejscy ogrodnicy. Na początku to też wydaje się zabawne, ale po jakimś czasie zupełnie normalne, wręcz wskazane.

Ryż, wszystko jest z ryżem lub z ryżu, w ostateczności z makaronem. Po 3 tygodniach tylko japońskiej diety rzuciliśmy się na hamburgery, teraz jednak, już w Polsce zaczyna się zastanawianie: może wrócić do ryżu? Można go jeść na milion sposobów i nie obżerać się jak w przypadku kuchni polskiej. Układ trawienny też lepiej pracuje na japońskiej diecie, pełnej ryżu, ryb i raczej mało słonej.

dav

Wszyscy pytają: a jak sushi, czy w Japonii jest lepsze? Jest. Podają wielkie kawałki ryb i innych stworów, czuć ich świeżość i „mięsistość”, na razie boję się wybrać do polskiej restauracji sushi, nie chcę zepsuć japońskich wrażeń.

[box]

AKIHABARA – o co chodzi?

To bardzo specyficzna dzielnica. Pełna Maid Cafe, salonów do gry pachinko, salony z automatami, w których losuje się maskotki, sklepy z figurkami, laleczkami, sexshopy, sklepy z kartami z postaciami do jakichś gier, hałas, nawoływania dziewczyn ubranych jak pokojówki albo lolitki, neony, salony masażu… Hałas i tłum ludzi. Nie jestem fanką gier, a nagle znalazłam się w jednym wielkim automacie do gier, otoczona sexshopami, półnagimi, wyglądającymi jak dziewczynki, biuściastymi laleczkami i sklepami z elektroniką. Wszystkie te przybytki są pełne salarymanów, czyli rzeszy starszych i młodszych urzędników w garniturach, rozładowujących wszystkie napięcia za pomocą takich właśnie rozrywek. Być może lepsze takie dziwactwa uprawiane jawnie, niż wyłażąca z ludzi agresja i przemoc, wynikająca z tłumionych popędów i emocji? Może wszystkie te gry, często agresywne, erotyczne, pornograficzne, komiksy o bardzo różnorodnej i swobodnej treści, figurki, czy salony gier pachinko, gdzie bez względu na płeć i wiek ludzie gapią się na spadające kulki, pomagają się ludziom zrelaksować, wyżyć. Może dzięki temu jest w Japonii tak bezpiecznie, bo nie ma ryzyka spotkania za rogiem sfrustrowanego zboczeńca albo naładowanego agresją buca? A może to bezpieczeństwo wynika z zupełnie czegoś innego. Na przykład z tego, że Japończyk z depresją raczej popełni samobójstwo niż zabije kogoś, a Akihabara to po prostu tylko jeden z rodzajów rozrywki dla pewnej części japońskiego społeczeństwa. Nie wiem. Im więcej czytam o Japonii i Japończykach, tym bardziej wymykają się próbom podsumowania: to jest tak i tak, bo to i tamto.

Nie znaleźliśmy w Akihabarze tego, czego się spodziewaliśmy, czyli sklepów z mega nowoczesnymi robotami, androidami, kosmicznych technologii, wypasionych smartfonów. Jest za to bardzo dużo normalnych sklepów z elektroniką, częściami do komputerów, kablami, padami do gier i wszystkim, o czym marzy komputerowy geek.

[/box]

Bardzo polubiłam Tokio i z chęcią wróciłabym do tej ogromnej metropolii, żeby całymi dniami szlajać się jej ulicami, przekąszać smakołyki i gapić się na ludzi.

W kolejnym wpisie o tym, jak z trudem wspięliśmy się na Fudżi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Jezioro Niesłysz, Lubuskie – słów kilka o kempingach
Kąpiel w japońskim onsenie, czyli jak spędziłam 30. urodziny. Kinugawa i Nikko.